Wiecie, uwielbiamy zimowe wakacje. Dla nich już trzeci rok z rzędu rezygnowaliśmy z tych letnich. To już drugi raz, kiedy odwiedziliśmy wyspy kanaryjskie.
Cudowny klimat, idealna temperatura (gwarantowane 23°C), czasem słońce, czasem deszcz, ale zawsze jest przyjemnie. Bardzo lubię tę szerokość geograficzną głównie ze względu na gwarantowany odpoczynek, bo czas płynie tu zgoła inaczej, wolniej. Nikt się nigdzie nie spieszy, kierowcy są uprzejmi i mimo, że wszyscy nie bardzo radzą sobie z językiem innym niż hiszpański, próbują zawsze pomóc jak się da.
W kanarach uwielbiam też wysokie fale i surferów. Mogę patrzeć na nich godzinami i marzyć, że w końcu sama odważę się na ten sport. Ale kanary to też część Hiszpanii, więc można tu liczyć na pyszne jedzenie.
Kulinarna podróż
Zobaczcie, czego spróbowałam tym razem. Swoją kulinarną podróż zaczęliśmy bardzo skromnie, bo od patatas arrugadas, czyli małych ziemniaków gotowanych w łupinkach i wodzie z dodatkiem soli oraz podawanych z paprykowym, aksamitnym sosem. Może nie byłoby w tym daniu nic zachwycającego, gdyby nie wspaniała odmiana ziemniaków. Te są idealnie kremowe, nie kruszą się, ale też nie robi się z nich papka. Są zazwyczaj maleńkie, więc stanowią fajny rodzaj szybkiej i wygodnej przekąski.
Innym rodzajem przepysznej przystawki, jaką jadłam były pimientos de padron – małe, zielone hiszpańskie papryczki, bardzo jędrne, treściwe i wcale nie mocno ostre w smaku. Papryczki otrzymałam smażone i z dodatkiem soli. Wierzcie mi, były przepyszne. Mimo, że to ultraproste danie, smakowało wspaniale. Może to zasługa ciepłego wieczoru, ale nie wydaje mi się, bo kelner sam polecił i zachwalał to danie, a kiedy wychodziliśmy jeszcze kilkakrotnie pytał czy smakowało. Smakowało i to bardzo.
Próbowałam też oczywiście owoców morza – kalmarów, krewetek i sałatki z ośmiornicy. Ta ostatnia była fenomenalna, inna niż dotychczas jadłam. Świetnie doprawiona, z cebulą i czerwoną oraz zieloną papryką podbiła moje podniebienie (jej sycylijska wersja nie była taka smaczna). Oczywiście jeśli już mowa o ośmiornicy nie mogę nie wspomnieć tej najlepszej z Czarnogóry – gotowanej i następnie grillowanej. To było coś wybitnego.
Jamón
Ale czymże byłaby Hiszpania bez wędlin. Nie martwcie się, ich też próbowałam w ogromnej ilości. Oczywiście w naszym prywatnym tapas barze ulokowanym na nadbrzeżnej ławce nie zabrakło dwóch odmian jamón – serrano i mojego totalnego odkrycia, ibérico.
Słuchajcie, to było clue tego wyjazdu. Ta szynka mnie oczarowała. Jej cena jednak mocno sprowadza na ziemię. Kilogram to cena 145Euro, czyli ponad 600zł. Kupiłam kilka plasterków krojonych na świeżo z wielkiego kawała. Jak smakuje? Szałowo! Słodkie, orzechowo-miodowe smaki uwalniają się podczas jedzenia delikatnych kawałeczków, a gęsty, kremowy tłuszczyk świetnie podkreśla konsystencję i leśne aromaty ibérico.
Zapytacie, co jest w tej szynce takiego, że jej cena kształtuje się na tak wysokim poziomie. Otóż cały proces przygotowywania trwa i trwa, a mięso przygotowywane jest jeszcze podczas wypasu zwierząt. Szynka serrano ibérico jest wytwarzana z mięsa rasy czarnych świń iberyjskich.
Tutaj jednak pojawiają się kolejne podziały. W zależności od tego, czym karmione są świnie, taki produkt otrzymujemy.
Jamón de Bellota – najlepsza (tej próbowałam), mercedes wśród szynek jamón ibérico. Iberyjskie świnie są wypasane na wolności i karmione wyłącznie żołędziami, trawą i ziołami, a proces suszenia trwa 20-36 miesięcy.
Jamón Recebo – iberyjskie świnie są karmione żołędziami, trawą i paszą, a proces suszenia trwa do 20 miesięcy.
Jamón Pienso/ Origen/Campo – iberyjskie świnie karmione są paszą i trawą.
Ta szynka jest naprawdę warta wydania kilku Euro i poznania niesamowitego smaku i aromatu. Może i nutka historii robi swoje, ale z pewnością podnosi walory smakowe. A może to tylko siła sugestii?
Chorizo de Teror
Kolejnym smakołykiem, który odkryłam w lokalnym tapas barze było chorizo de Teror. Co to takiego? Wygląda jak smarowidło do chleba. Podawane jest na chrupiącej bagietce. W końcu postanowiłam kupić opakowanie i przetestować oraz sprawdzić skład. Chorizo de Teror (Teror to nazwa miasta, w którym się je wytwarza) to przede wszystkim boczek, chorizo, sól, czosnek, papryka. W niektórych sytuacjach dodawane jest też wino. Masa z mięsa wieprzowego wtłaczana jest do oczyszczonych jelit i sprzedawana w formie kiełbasek. Ja kupiłam chorizo de Teror w takiej formie, jak i w pudełeczku. To świetny smakołyk, typowo kanaryjski, a właściwie to grankanaryjski, bo pochodzący z miasta Teror mieszczącego się na Gran Canarii.
Jak przygotowuje się oryginalne chorizo de Teror?
- Najpierw wybierane są odpowiednio tłuste kawałki tuszy wieprzowej – policzki, boczek, łopatka.
- Mięso jest oczyszczane i mielone.
- Do masy dodaje się oregano, pieprz czarny, pieprz biały, paprykę, białe wino, czosnek i sól. Całość dokładnie miesza się i ugniata.
- Masę odstawia się na dwa dni. W tym czasie całość poddawana jest fermentacji.
- Masa nakładana jest w jelita lub pudełeczka.
CIEKAWOSTKA: Aha, jeśli chodzi o chorizo de Teror, to wiecie, że występują jego dwa rodzaje – czerwone i białe? To czerwone jednak, czyli z dodatkiem papryki, jest bardziej pożądane przez konsumentów. W finalnym rozrachunku produkuje się ok. 2000kg tygodniowo czerwonej pasty, a białej tylko 70kg. Ja nie spotkałam tej białej wersji. Zapewne jest ona przeznaczona głównie dla lokalsów.
Ten przysmak jest jednak dowodem na to, że kanaryjczycy wiedzą co to znaczy wykorzystywać wszystkie części mięsa. Jeśli będziecie w tych stronach koniecznie spróbujcie.
Wspaniałości! I dzięki za porcje ciekawostek:) Świetny tekst! Musisz więcej podróżować:)
Asia, z miłą chęcią! Najlepiej jest łączyć podróże z jedzeniem – tyle przyjemności na raz 🙂